Pobudka o 6.30, o 7.00 podpisanie listy w biurze, krótka prasówka i ...korekta, korekta, niekończąca się korekta przewodnika (coraz bardziej się przekonuję, że jest to proces ciągły). O 15.00 do domu a potem oczywiście ... korekta i tak do 22.30. Już tylko kilka dni dzieli mnie od obłędu. Od niepamiętam kiedy każdy dzień wygląda tak samo. Był poniedziałek, za chwilę piątek, nawet nie ma czasu zadumać się nad sensem korekt. Największą rozrywką ostatnich dwóch, może trzech miesięcy był wczorajszy wyjazd do Nowego Targu i Rabki. Doprawdy nie trzeba fatygować się w dalekie kraje, ponieważ równie mocno zdziwić się można w Nowym Targu. Bo jak się nie dziwić, skoro ja mam za oknem kilkadziesiąt centymetrów śniegu, a tam na dole ruda trawka. Po prawdzie o dużych różnicach klimatycznych można się przekonać w samym Zakopanem idąc do Kuźnic. Zima w górnej części miasta trwa niekiedy dwa tygodnie dłużej, przynajmniej tak mi się wydaje, kiedy niemal każdego dnia pokonuję tę odległość.
Będąc na dalekiej rabczańskiej ziemi, w otoczeniu beskidzkich szczytów, przyszła mi do głowy pewna refleksja. Otóż, w tzw. okresie krakowskim mojego życia (studia doktoranckie) każdy (dosłownie) wolny dzień poświęcałem na wyjazd w któryś Beskid. Przeczesałem te góry od Stożka i Czantorii po Halicz i Tarnicę, nie ominąwszy po drodze żadnej wyższej grapy. Mało tego, podczas "poznańskiego" etapu życia (studia magisterskie) przeszedłem każdy, z wyjątkiem Gór Izerskich i Kaczawskich, fragment Sudetów. Tymczasem od kiedy tj. siedmiu lat pracuję w Tatrach, w "górach mniejszych" byłem trzy razy. Jedną z przyczyn tego zjawiska należy doszukiwać się w fatalnym połączeniu autobusowym Zakopanego z miejscowościami śródbeskidzkimi. No bo niby po co miałby jechać autobus z naszej wioski do innej wioski np. Zawoi, jak tam, z punktu widzenia naszej wioski, nic nie ma. Przyczyna mojego beskidzkiego braku aktywności jest jednak bardziej fundamentalna. Tatry, mimo że niewielkie, pod względem ukształtowania powierzchni, róznorodności biologicznej są na tyle interesujące, że każda sobota spędzona w innych górach wydaje się stratą czasu. Gorce po raz dwudziesty piąty, czy Sucha Sielnicka po raz drugi ? - wiadomo Sucha Sielnicka. Babia po raz bodaj pięćdziesiąty a Batyżowiecka po raz czwarty ? - wiadomo Batyżowiecka. A nawet gdyby miała to być Wielka Rycerzowa po raz drugi a Kieżmarska po raz dziesiąty? - też wiadomo -Kieżmarska. Tak właśnie wyglądają tatrzańskie wybory. Wniosek z tego taki, że z uzależnienia Tatrami trzeba się leczyć. Być może, że w tym roku udam się wreszcie na kurację ... może w Himalaje. Himaleje po raz trzeci czy Tatry po raz Bóg wie który ... wiadomo!
TS