Jest piątek. To w sumie fajnie, bo jutro łikend!. Dziś kursanci, czyli nasi współtowarzysze niedoli, mieli w planie poznawanie infrastruktury parku, co wprawdzie jest im konieczne, żeby wiedzieć co gdzie jest, ale dla nas mało interesujące. I chwała Bogu, że do podobnego wniosku doszli szkolący i zamiast kazać nam zachwycać się garażami delegowano nas do zajęć z uczniami tutejszej szkoły. Młodzież, rzekłbym nawet mocno wyrośnięta jak na 14 latków, miała warsztaty terenowe. Trwały one około dwóch godzin i chociaż idea nie jest dla nas nowa (mało tego, podobne zajęcia wymyśliłem w projekcie edukacyjnym do NFOŚiu dla szkół podhalańskich na rok 2017; liczę na premię!), to jednak podobało mi się to, że; wszyscy byli zaangażowani w to co robią i to, że brali udział w najprawdziwszych badaniach a nie żadnej improwizacji. W kilkudziesięciu parkach w całych USA zbierane są larwy ważek do badań genetycznych i owi wyrośnięci czternastolatkowie z całą powagą owe larwy wyławiali czerpakami, mierzyli i oznaczali do rodzaju. Przy okazji odnotowałem z niemałą satysfakcją, że wyniki zapisywali w minimetrach. Nauka ugięła amerykańskie karki i zamiast posługiwać się farenhajtami, calami, milami, funtami i innymi plugawymi jednostkami, muszą używać poczciwych celcjuszów, minimetrów, kilometrów, czyli jednostek miar cywilizowanego świata.
A tak przy okazji, czekając na uczniów i przyglądając się amerykańskim turystom, sam doszedłem do niemniej ciekawych wniosków badawczych. A wnioski są takie, że Amerykanie są grubi, tłuści, otyli, czasem tak, że z trudem się poruszają. Ale co się dziwić, jak tu każda ciotka, nawet lat 70 pochłania hamburgery z frytkami i popija kolą. W sklepach, przy kasach, a nawet podczas naszych zajęć to rzuca się w oczy, że ci ludzie stale jedzą. Stale coś czymś przegryzają. Roi się od kolorowych papierków, jakiś żelków, ciasteczek, pączków i wszechobecnych czipsów. Zęby bolą od patrzenia.