tu jesteś:   STRONA GŁÓWNA
Poznaj Tatry
NATURA
   Zielony Świat Tatr
   Zwierzęta Tatr
   Klimat, Skały i Wody
   Kronika wydarzeń przyrod.
KULTURA
   Historia
   Etnografia
Filmy edukacyjne
AUDYCJE RADIOWE
ATLAS ROŚLIN
ATLAS GRZYBÓW
ATLAS ZWIERZĄT
PANORAMY TATR
INNE GÓRY
BLOG / NEWSY
WSPÓŁPRACA


BLOG / NEWSY
Z kenijskiego frontu
 dodano: 31 Grudnia 2011


Zacznę nieco od końca! Byłem dziś na jednodniowej wycieczce do jeziora Bogoria, gdzie zazwyczaj przebywają dziesiątki tysięcy flamingów. Tym razem wprawdzie tyle nie było, ale i tak wyglądały całkiem sympatycznie. Woda w jeziorze zdecydowanie nie nadaje się do spożycia. Wysycona jest wszelkiej maści wyziewami wulkanicznymi - jezioro znajduje się w miejscu, gdzie Afryka rozpada się na dwie części, przez to nie brak tu różnorakich zjawisk wulkanicznych m.in. gorących źródeł (dziś w jednym z nich ugotowaliśmy nawet kilka jajek). Woda w źródłach osiąga 170 stopni Celcjusza, dlatego kąpiel jest raczej niewskazana. Flamingi oczywiście wyglądają mega egzotycznie (mowa tu o dwóch gatunkach pospolitych w okolicy - małym i dużym), ale na całej naszej/mojej trasie przejazdu ptaków jest zatrzęsienie. Tylko co z tego, jak nie sposób choćby kilka sensownie rozpoznać. Kraski, żołny i zimorodki nie stanowią problemu, bo są też w Polsce. I to równie kolorowe.  Ale ten cały ptasi drobiazg o kolorach tak wydziwionych, że żaden artysta by takich kompozycji nie wymyślił, o ogonach krótkich, długich, prostych i powyginanych, takich co chodzą, skaczą i fruwają (i nie fruwają), na wprost, do tyłu i do góry nogami - nie sposób opisać. Zadziwiające jest jednak to, że mało jest sępów. W porównaniu do Etiopii, to przez 21 dni pobytu nie widziałem w zasadzie, ani w Kenii, ani w Ugandzie żadnego. Tzn. lata tu i ówdzie kilka takich małych sępiorów, ale żadnych klasyków. Znacznie ciekawsza obserwacja niż flamingi był dla mnie jednak sporej wielkości żółw (co najmniej 3 razy dłuższy i 10 razy wyższy od naszego błotnego), który pomykał po poboczu drogi. Fajnie popatrzeć na takie cudo, ale jak się chwilę zastanowić to mu nie zazdroszczę. Co z tego, ze długo żyje, ale co to za życie. Chodzenie sprawia mu nie lada trudność, chociaż pewnie przez te kilkadziesiąt lat życia, już się do takich dolegliwości zdążył przyzwyczaić. Jeśli już o gadach mowa to szału nie ma, parę jaszczurek, jakiś waran i kilkudziesięciocentymetrowy, cienki jak ołówek i intensywnie zielony wąż, którego widziałem, jak wpełznął do toalety. Zdjęcia niestety nie zdążyłem zrobić, bo czmychnął. Dodam, ze nie należał do jadowitych.

Jezioro jeziorem, ale wczoraj wróciłem z trzydniowego safari do Parku Narodowego Masai Mara. Park znany na całym świecie, przez to oczekiwania też miałem nie mniejsze. Początek wycieczki nie wróżył dobrze. Na odcinku blisko 200 km do bram parku cała przestrzeń zjadły kozy. Jak wygląda świat w obliczu koziej zagłady, każdy, kto był chociażby na wczasach w Grecji z  pewnością się przekonał. Droga do parku to tor przeszkód. Nawet czarni bracia dziwią się rządowi Kenii, ze przez tyle lat, mimo obietnic, nie jest w stanie doprowadzić tą sztandarową arterię do stanu, no powiedzmy, drogi w Dolinie Kościeliskiej. Tuż przed granicami parku znajduje się kilka wiosek Masajów, zaśmieconych, zdezelowanych, jak to na wsi w Afryce. Sami Masaje, czy Masajowie noszą się rozmaicie. Połowa z nich ubrana jest w tradycyjne fatałaszki, czyli nosi na sobie jakieś koce i podpiera się kijem, a jak się nie podpiera to niesie go założonego za tył głowy. Inni przyodziany są w dżinsy i koce, tak czy owak nawiązań do stylu zachodniego jest bez liku.

Za jedyne 40 zł od osoby miałem okazję wizytować jedna z wiosek. Po prawdzie wcale bym tam nie poszedł, bo sztuka i życie ludów interesuje mnie umiarkowanie. Ale że moi współtowarzysze safari (3 Szwedów, Szkot i Hinduska) byli zdeterminowani na wejście do wioski, w związku z czym nie chciałem wyjść na dziwaka. Wódz wioski na wstępie wyjaśnił nam, ze on ma uszy normalne (inni maja w małżowinie różnej wielkości dziury) ponieważ skończył szkołę. Tak powiedział, chyba, o ile go dobrze zrozumiałem. Potem wyjaśnił, że ma 6 żon, spośród których każda ma swój "dom". Następnie zaprezentowali nam swój taniec, czyli serie podskoków, po czym odtańczyli w kółeczku zbója i coś tam pokrzyczeli. Muszę powiedzieć, przy czym mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, ale czy to Masajowie, Maorysi w Nowej Zelandii, czy nasi górale, wszyscy wygłupiają się dla turystów w podobny sposób. Są muzykanci i tanecznicy, często z łapanki we wsi. Nasi dobrodzieje ,po zaprezentowaniu tańców, kazali nam przyłączyć się do grupy taneczno wokalnej, czego nie uczyniłem. Widok grubego, bladego Szkota w krótkich spodenkach, podskakującego w rytm muzyki był arcyżałosny. Coś tam pod nosem tanecznicy mruczeli, ale raczej z dezaprobata. Znając życie " ...... cepry". Do zaprezentowania tańca wódz zmusił też zespół żeński, szybko się uzbierał, bo dziewczyny właśnie krowy zagoniły do zagrody. Ale gdybyście zobaczyli, jakie miały "radosne" miny, to sami byście powiedzieli, żeby raczej się nie trudziły, a wzięły za dojenie. Po zakończeniu śpasów podzielili naszą grupę na dwie równe części. W pierwszej grupie byłem ja, a w drugiej pozostali. Ciekawe czym sobie zasłużyłem na takie wyróżnienie, ale od pewnego czasu starszyzna mi się bacznie przyglądała i dopytywała z jakiego jestem kraju. W ogóle mam wrażenie, ze murzyni czują do mnie jakiś respekt chociaż z kolonializmem nikt z mojej rodziny nie miał nigdy nic do czynienia. A może wręcz przeciwnie wyglądałem na frajera, bo jak się dalej okazało.... dwaj kompani wprowadzili mnie do jednej z chat, do której wnętrza wiódł kilkumetrowy, zaczadzony korytarz. Póki wzrok się nie przyzwyczai,l w chacie panowały kompletne ciemności, jedynie w środku tliło się maleńkie ognisko. Mistrz ceremonii coś mi tam na opowiadał, gdzie kto śpi, a gdzie jagnięta i cielaki. Żeby podkreślić znajomość tematu, powiedziałem, ze podobne rozwiązania urbanistyczno - architektoniczne widziałem w jednej z krytej liściem bananowca chat w Etiopii. Po tych grzecznościach przeszli panowie do konkretów, w miedzy czasie przyszedł również wódz, który widać bardzo chciał mi towarzyszyć. Panowie zaprezentowali suweniry, którymi chcieli mnie obdarzyć. Przytomnie spytałem ile te suweniry kosztują, bo jak powszechnie wiadomo za darmo to można ino w gębę dostać. Zanim mi powiedzieli cenę, zaobrączkowali mnie i powiesili na szyi jakich wisiorek. Chwyt marketingowy godny Szkoły Głównej Handlowej. Wiadomo, nie łatwo gość się wydostanie z tych prezentów. Zażyczyli sobie po 60 zł za sztukę. Co było robić, uległem, no bo wódz patrzy i co sobie pomyśli o Polakach. Powiedziałem, że mimo wszystko z tą bransoletką z blachy miedzianej to niech się nie wygłupiają, ale tak czy owak nabyłem trzy, zupełnie niepotrzebne mi gadżety, choć za połowę niższą cenę. Następnie wódz mnie zaprowadził za wioskę, gdzie było stanowisko z pamiątkami. Byli tam już moi skandynawscy "przyjaciele". Znowu zrobiło mi się szkoda tych bidusiów i zmotywowawszy się, że obiecałem kupić Beacie Słamie, bransoletkę, nabyłem taką ku uciesze pewnej Masajki. Nie rozumiem tylko, dlaczego wówczas wszystkie sąsiadki rzuciły się do mnie z podobnymi bransoletkami. Gdyby logicznie pomyślały, to by wiedziały, ze skoro gość kupił bransoletkę u jednej to już ją ma i nie potrzebuje stu podobnych. Swoją drogą, kupując te świecidełka miałem opory natury moralnej. Błyskawicznie zdałem sobie sprawę, że skoro dałem im zarobić to pewnie kupią za te pieniądze kolejną kozę, która zniszczy naturalny krajobraz Masai Mara. A może się mylę, może dzięki temu zjedzą jedną kozę, bo będą mieli dość kasy na utrzymanie i świat będzie uratowany. Trudno przewidzieć rozwój wypadków. Koniec końców wódz osobiście odprowadził mnie do namiotu, mocno podkreślając, że jestem przyjacielem i jeśli kiedykolwiek przyjadę do Masai Mara, będę miał za darmo pobyt w jego wsi. To miłe z jego strony, ale choć przyznaję, że mam małe wymagania co do standardu mieszkania, w zasadzie to nie mam żadnych wymagań to gdybym miał przespać się w takowej chatce, to z całą pewnością wolałbym położyć się pod gołym niebem i to w obliczu zagrożenia ze strony czarnej mamby i lwów.

Miało być o przyrodzie Masai Mara, a zrobiło się o Masajach. Resztę dopiszę jutro, za przez dwa kolejne dni będę miał nieco więcej czasu - tak myślę.

Tymczasem, ponieważ tu w Kenii o dwie godziny wcześniej niż w Polsce jest Nowy Rok, życzę wszystkim czytającym bloga Wesołego 2012 roku. Przy okazji pozdrawiam moich znajomych tych bliższych i dalszych. Strach zacząć wymieniać, żeby kogo nie pominąć. W pierwszej kolejności moich znajomych klasy de lux z Kościeliska, Krzeptówek, Poronina, Bukowiny Tatrzańskiej , Murzasichla a także żyjących w rozproszeniu w Zakopanem, z którymi wypiłem setki litrów kawy i herbaty w Siuchajskiej oraz przegadałem o sprawach ważnych dla świata tysiące godzin. Pozdrawiam także tych z pod Poznania, Rozy,  Krakowa, Gdańska oraz innych ludzi dobrej woli.

TS

 





«« Powrót do listy wiadomości
    Drukuj     Wyślij znajomemu    Ilość odwiedzin   4571



POZNAJ TATRY Copyright © MATinternet s.c. - Z-NE.PL - ZAKOPANE 1999-2024  ::  13703688 odwiedzin od 2007-01-09   ONLINE: 1